Jak czytać „Poskromienie złośnicy” po latach? Czy tradycyjne podziały ról płciowych we współczesnym społeczeństwie powodują już tylko pusty śmiech?
W naszej adaptacji słynnej komedii Szekspira miłosna intryga staje się pretekstem do refleksji o męskości i przemijającym patriarchacie. W tym spektaklu absurd i komizm dopełniają przejmującą opowieść o nas samych, która – choć momentami groteskowa – potrafi rozśmieszyć do łez.
Teksty Shakespeare’a są jak negatyw, który zanurzony w ciemni w roztworze wywoływacza ujawnia zapisany na nim rzeczywisty obraz.
Ta dramaturgia zaczyna brzmieć dopiero w zderzeniu z konkretnymi czasem, przestrzenią i aktorami. Staje się wówczas bezwzględnym lustrem podstawionym rzeczywistości. Lustrem – nie zaś samą rzeczywistością. Shakespeare w czasach stanu wojennego pobrzmiewał protestami robotników i przemocą władzy. Shakespeare z okresu transformacji ustrojowej przepełniony był niepokojem i rozczarowaniem. Wiadomo było, że nie wszystko się udało.
Władzę objęła nowa klasa polityczna, która w wewnętrznych przepychankach i w nowobogackich przyjemnościach roztrwoniła kapitał społeczny. Jaki jest Shakespeare nam współczesny: kiedy patriarchalne społeczeństwo chwieje się w posadach, choć walczy zaciekle o swój prymat; kobiety odważnie upominają się o swoje prawa, a za oknem szaleje zaraza?
Shakespeare jest metateatralny.
Jego teksty są zawsze, niezależnie od podejmowanych tematów, opowieścią o samym teatrze: o jego kondycji oraz społecznych, politycznych i ekonomicznych uwarunkowaniach. To teatr w teatrze. Teatr w swojej pełni. Komentujący sam siebie, bawiący się konwencjami. Teatr, który wydaje się błazenadą, nic nieznaczącym gestem, choć jest znaczącym głosem w sprawie. Można go nie słuchać, ale można go przemyśleć. To teatr do zabawy i do myślenia.
Spektakl został laureatem nagrody dziennikarzy podczas 26. Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku.
Fot. Dawid Linkowski